Jezus udał się na Górę Oliwną, ale o brzasku zjawił się znów w świątyni. Wszystek lud schodził się do Niego, a On usiadłszy nauczał. Wówczas uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Niego kobietę, którą pochwycono na cudzołóstwie, a postawiwszy ją na środku, powiedzieli do Niego: „Nauczycielu, kobietę tę dopiero pochwycono na cudzołóstwie.
W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz?” Mówili to wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go oskarżyć. Lecz Jezus nachyliwszy się pisał palcem po ziemi. A kiedy w dalszym ciągu Go pytali, podniósł się i rzekł do nich: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień”. I powtórnie nachyliwszy się, pisał na ziemi. Kiedy to usłyszeli, wszyscy jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych. Pozostał tylko Jezus i kobieta, stojąca na środku. Wówczas Jezus podniósłszy się rzekł do niej: „Niewiasto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?” A ona odrzekła: „Nikt, Panie!” Rzekł do niej Jezus: „I Ja ciebie nie potępiam.- Idź, a od tej chwili już nie grzesz”. J 8,1-11
Ten fragment z Ewangelii św. Jana stał się dla mnie szczególnie ważny, gdy na pewnym etapie pracy nad sobą uświadomiłem sobie, że prawda tej sytuacji w jakiś sposób odzwierciedla stan mojego wnętrza. Zobaczyłem, że to, co wydarzyło się wówczas, gdy postawiono Marię Magdalenę na środku przed rozpalonym ze złości tłumem i próbowano oskarżyć ją, osądzić i skazać na śmierć, dokonuję się w moim wnętrzu.
Co zobaczyłem w tej scenie? Kobietę, która prowadziła życie godne potępienia. Zastanawiam się, czy ona naprawdę robiła to, czego pragnęło jej serce? Czy jej postawa była spełnieniem jej marzeń? Jasne, że nie! Jestem przekonany, że jej najgłębsze pragnienia zupełnie nie pasowały do tego stanu w jakim się znalazła. Skąd to wiem? Bo jak zaglądam w najgłębsze pokłady własnego serca, tam, gdzie nie dociera dzienne światło słońca, ale panuje cisza głębin w których potrafię poruszać się tylko sam, to wiem, że nigdy nie było moim zamiarem robienie czegoś złego, że nigdy nie chciałem świadomie i z premedytacją zgrzeszyć. A zawsze było to owocem jakiegoś lęku i chęci ucieczki od prawdy, która była zbyt bolesna i trudna do przyjęcia. Gdy przyglądam się swojemu sercu, to czuję, że ono jest pełne dobra, że jest po prostu spragnione życia! Jednocześnie dostrzegam w nim masę niedostępnych miejsc dla łaski Bożej, w których czai się grzech.
Przyglądam się tej scenie i widzę przerażoną kobietę albo może już obojętną na wszystko istotę, która doszła do skraju swoich możliwości i w jakiejś desperacji jedyną rzeczą jakiej może oczekiwać to właśnie jeszcze bardziej drastyczny koniec. Totalne wewnętrzne rozwalenie, życiowa destrukcja bez nadziei na zmianę. A jednak to nie następuje, owo fatum nie realizuje się w krwawym scenariuszu.
W całej tej historii to jest najważniejszy moment, gdy pomiędzy nią, a bezrozumnie oszalałym tłumem staje On, który najlepiej zna wszystkie jej grzechy. Jezus, nie potrzebował niczyjego świadectwa, on wiedział, co jest w człowieku (zob. J 2,25). A jednak, pomimo tej wiedzy, nie staje po stronie tłumu. Nie staje się skrupulatnym oskarżycielem pilnującym powierzchownego egzekwowania Prawa, ale wypełnia najgłębsze znacznie Prawa, które swe źródło ma w Bogu: Prawa miłości. Jezus swoim sercem, swoim ciałem, swoją siłą serca oddziela delikatną duszę kobiety od bezwzględnych oskarżycieli. Ochrania ją swoim słowem niczym nie do zdobycia twierdza.
W tym miejscu rozważań przychodzą mi na myśl słowa św. Pawła z listu do Rzymian: Cóż więc na to powiemy? Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby wraz z Nim i wszystkiego nam nie darować? Któż może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał? Czyż Bóg, który usprawiedliwia? Któż może wydać wyrok potępienia? Czy Chrystus Jezus, który poniósł [za nas] śmierć, co więcej – zmartwychwstał, siedzi po prawicy Boga i przyczynia się za nami? 8, 31-34
Tak właśnie się czuję wierząc w Jezusa, że On nigdy mnie nie potępi, nawet gdy upadnę, gdy zgrzeszę, gdy oddalę się od Niego. Potępi z całą swoją boską mocą zło, któremu ulegam, aby mnie wyrwać z pod jego złych wpływów, ale mnie ocali, bo wierzy we mnie, pomimo całej mojej słabości. A nawet, gdy sam zacznę się zatracać, to będzie o mnie walczył. On zawsze będzie po mojej stronie, nawet wtedy, gdy ja się Go zaprę, to On pozostanie wierny.
Jezus jest moim Zbawicielem, nie oskarżycielem. Jest tym, który nieustannie o mnie walczy w moim sercu, w moich myślach i uczuciach. Właśnie ten rodzaj wewnętrznej walki odczuwam każdego dnia, pomiędzy oskarżeniem, a błogosławieństwem. Świadomy swoich ograniczeń poddaję się obecności Jezusa w moim życiu, aby Swoim boskim ramieniem oddzielał mnie od tych, którzy stają się moimi oskarżycielami, od tych, którzy nie potrafią dostrzec we mnie dobra, a moje upadki wykorzystują przeciwko mnie.
Modlitwa
Dobry Jezu, całym sercem dziękuję Ci, że we mnie nie wątpisz, że pomimo wielu moich słabości wierzysz we mnie. Wierzysz, że ziarno dobra i miłości zasiane we mnie w końcu wyda plon obfity.
Br. Piotr Wardawy
Ojcze Piotrze,
dziękuję.
Ja w sobie odnajduję ten tłum oszalałych oskarżycieli i to wywołuje lęk, przerażenie. Trudno w tym tłumie dostrzec, usłyszeć Jezusa – mojego Zbawiciela… Dlatego dziękuję za „pokazanie” ( i przypomnienie) w tej medytacji Jego Osoby, postawy, miłości…