A przecież nie chcecie przyjść do Mnie, aby mieć życie. Nie odbieram chwały od ludzi, ale wiem o was, że nie macie w sobie miłości Boga. Przyszedłem w imieniu Ojca mego, a nie przyjęliście Mnie. Gdyby jednak przybył kto inny we własnym imieniu, to byście go przyjęli. Jak możecie uwierzyć, skoro od siebie wzajemnie odbieracie chwałę, a nie szukacie chwały, która pochodzi od samego Boga? J 5,40-44
Jezus przychodzi dziś z prawdą o nas samych. Dlaczego tak trudno ją przyjąć, by mieć życie? Czy nie dlatego, że słuchamy samych siebie, poddajemy się własnym sądom, ulegamy opiniom innych, bronimy samych siebie, usprawiedliwiamy swoje życie, wierzymy, że tylko nasze własne myślenie na własny temat jest dobre. Pan Zachęca nas do ufności, do wysłuchania Jego opinii o nas samych, przyjrzenia się sobie Jego oczami. Natomiast my czujemy się bezpieczniej polegając własnym sądom, szukając w nich odrobiny pocieszenia, czy usprawiedliwienia, że już tacy jesteśmy i tak musimy żyć. Z lęku skazujemy się na mierność i brak rozwoju. A gdzieś z najgłębszych pokładów serca wydostaje się przeraźliwy krzyk pustki pełnej niezgody na samych siebie! Czy zastanawiałeś się kiedyś, że może to właśnie głos Boży i Jego niezgoda na tę przeciętność?
Bronimy obrazu samych siebie, bo nie wierzymy w obraz Boga w nas. Jednak Bóg nie akceptuje tej sytuacji, walczy o nas. On wie, że destrukcyjne myślenie o sobie samym jest najczęściej owocem zgorszenia, czyli tego, że ktoś, uczynił nas gorszymi, czego skutkiem jest myślenie, że jesteśmy gorsi. Dlatego czujemy się gorsi, czujemy się źli i skazani na odrzucenie, na życie w cieniu ludzi lepszych, wartościowych.
Nie potrafimy w sobie dostrzec obrazu Boga, bo nikt wystarczająco nie przekazał nam, że on w nas jest, że jest w nas piękno i dobro wpisane przez Boga. Niestety w życiu wielu z nas funkcjonują ciągle żywe wspomnienia, kiedy to w oczach najbliższych: swojej matki, ojca, męża, krewnych widziałem ciągle nie zadowolenie, brak zainteresowania, czy zwyczajnej radości z tego, że jestem. Myślałem wówczas, że nie ma we mnie nic ciekawego, nic dobrego, ani wartościowego, niczego zasługującego na uwagę. Gdyby było inaczej, to na pewno bym to zauważył, przeglądając się w oczach mamy, taty, czy innej bliskiej osoby, którą kocham.
Często jednak myślę, że jestem do niczego politowania godnym marzycielem. Moje mrzonki umrą wraz ze mną. Czuję w sobie, jak moi wewnętrzni sędziowie pochylają się wciąż nade mną i przyglądają się mi uważnie, z całą surowością zastanawiając się: czy jeszcze ze mnie coś będzie, czy już nic się nie da zrobić. Tyle we mnie nędzy i ciemności, aż przykro się do tego przyznać. To jest moja prawdziwa „chwała”. To jest mój obraz bez retuszu, nie ma w nim uroku ani piękna.
Dużo czasu i energii zajmuje mi każdego dnia walka z samym sobą, aby w ogóle zacząć pracować. Czuję pustkę i brak. Nie potrafię tego odrzucić i żyć. Kiedy czytam ewangelię, że nie mam w sobie miłości Jezusa, w sumie się z tym zgadzam. Przecież wręcz ją odpycham od siebie, z wewnętrznym bólem: „to nie do mnie, to nie o mnie!”. Nie mogę znieść samego siebie. Mówię sobie: „jesteś nikim, nikt cię nie chce, nikt cię nie potrzebuje, nikt cię nie kocha, nie jesteś dla nikogo ważny” nienawidzę cię, nienawidzę… W takich chwilach miałabym ochotę zacisnąć dłonie na ramionach i wcale nie chcę być porządny, ułożony i grzeczny – chcę być zły, agresywny, walić głową w ścianę i krzyczeć jak przerażone dziecko.
A jednak Bóg nie zgadza się na to, nie zgadza się, abyś tak o sobie myślał! Chce walczyć o Swój obraz i podobieństwo, które zawarł w nas. Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę. Rdz 1,27 Obraz Boga mamy w sobie. Pamiętasz Marię Magdalenę? Jezus ją dostrzegł, dostrzegł coś, czego nie dostrzegał wzrok ludzki. Widział piękną osobę (i nie chodzi tu o piękno fizyczne), która już nie ma siły radzić sobie z własnym życiem, która nawet już nie wie jak i nie widzi możliwości, ani sposobu by je wyprostować. Stojącą tam samą, przerażoną, ogarniętą beznadzieją, czekającą na wyrok. On to widział. Widział jej serce pełne pragnienia miłości, może zmęczone szarpaniem się życiem, ale pragnące kochać i być kochaną. Kochał ją całym sercem, jak tylko potrafi kochać Bóg! Mądrą, piękną i czystą Miłością Bożą, która widzi więcej i wszystko inaczej niż człowiek rozumie.
Są momenty w których żadne słowa nie pomogą, tylko Jego miłość. To ja muszę odnaleźć w sobie tę siłę Jego spojrzenia. Ono da mi determinację w działaniu, wbrew natarczywym schematom mojego myślenia, które tak bardzo ściągają mnie w dół. Siłę, która pozwoli działać wbrew nieustannej chęci poszukiwania odpowiedzi na pytanie: czy ja w ogóle jeszcze się do czegoś nadaję? Nie chodzi o to, żeby być kimś nadzwyczajnym w rozumieniu ludzkim. Nie chcę zaszczytów, ani pustych pochwał, ale chcę wiedzieć, że jestem kochany, chciany, ważny, upragniony i potrzebny. Że ktoś na mnie liczy i we mnie wierzy. Potrzebuję czuć, że nie jestem już sam w tym „pokoju bez okien”, jesteś Jezu ze mną nawet, gdy pogrążam się w najciemniejszej z ciemności. Już czuję się bezpieczniej, bo wiem, że Ty pomożesz mi wyjść, że mnie nie odrzucisz, nie wyśmiejesz, nie okażesz mi pogardy…… nie zostawisz mnie samego, ogarniętego lękiem.
Modlitwa
Dobry Jezu, tak bardzo potrzebuję wtulić się w Ciebie jak dziecko, schować się, skryć, odetchnąć i na chwilę odpocząć, jak po długim biegu. Uspokoić się w bezpiecznym miejscu. Pomóż mi Panie wyprostować moje ścieżki, bo Twoje dziecko jest słabe i zagubione i czasem nic nie rozumie, choć chciałoby dobrze. Nie chcę zniszczyć daru, który mi ofiarowałeś – Twojego obrazu we mnie. Nie chcę o nim zapominać. On da mi siłę, by przeciwstawić się złu, które mnie niszczy i pozbawia sił. Pragnę mocno zaufać Twojej Miłości, która jedynie daje nie żądając nic w zamian, ofiarowuje, nie żądając ofiary, pozwala czuć się istotnym i ważnym. Pragnę wzrastać w Tobie każdego dnia by wielbić cię radością i pokojem serca. Amen.
Bardzo dziękuję za te Słowa…
Dziekuje
Bardzo prawdziwy, życiowy komentarz do Ewangelii. Często spotykam dosyć górnolotne interpretacje Ewangelii, które jakoś daleko są od mojej rzeczywistości i przekonują, że powinnam … kochać Boga, starać się, przekroczyć siebie. A co jeśli się nie da? Rzeczywiście polegam na swojej opinii o sobie, ewentualnie krzywo zinterpretowanych sądach innych o mnie, Bożą opinię też w sumie biorę pod uwagę, ale jest ona przecedzona przez sito mojego złego myślenia o sobie. Jak usłyszeć prawdę o sobie? Bożą prawdę.