Na te słowa wszyscy w synagodze unieśli się gniewem. Porwali Go z miejsca, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na stok góry, na której ich miasto było zbudowane, aby Go strącić. On jednak przeszedłszy pośród nich oddalił się. Łk 4,28-30
Wydarzenie zdaje się być niezrozumiałe: Oto Bóg pozwala sobie na niepowodzenie swojej działalności. Jest niezrozumiany przez słuchaczy. Mało tego, oni chcą Go strącić ze stoku góry.
Bóg pozwala również, aby człowiek pokazał wobec Niego swoje emocje. Nawet te nieprzyjemne jak złość, gniew. Po co? Po to, aby sam człowiek zobaczył, co jest w jego sercu. Czego nie może znieść, z czym sobie nie radzi, co jest źródłem złości, gniewu.
Paradoksalnie w naszym życiu Jezus przechodzi pośród naszego życia również w takich sytuacjach i oddala się… abym zaczął poznawać samego siebie. Co lub kto jest źródłem mojego gniewu i złości? Poznać to i zająć się tym – nie pielęgnować, ponieważ nakręcanie się złością, gniewem w ostateczności prowadzi do zabójstwa człowieka, relacji i siebie samego. Dorastanie do przyjęcia prawdy nawet w doświadczeniu gniewu, odrzucenie tych ludzi, którzy ją głoszą, to istotne etapy w procesie dojrzewania.
Jezus nie bał się odrzucenia, niezrozumienia, nie bał się porażki. Dlaczego? Bo był wolny i czuł się kochany przez swojego Ojca. Mógł mówić to, co uważał za słuszne. Wybierał trudną prawdę, nawet kosztem odrzucenia. Dla Niego odrzucenie nie oznaczało przegranej.
Pozwolić sobie na niepowodzenie, porażkę – zadanie dla odważnych.
Czy my jesteśmy aż tak odważni? Niestety, jest w nas zbyt dużo obecnego lęku przed odrzuceniem i porażką. Dlatego boimy się być szczerzy wobec innych. Bardziej zależy nam na ich akceptacji niż relacji opartej na autentyczności. W myśleniu kierujemy się wówczas lękiem: „Szukać pomocy? Nie, jeszcze nie teraz. Bo co sobie o mnie pomyślą? A jak mi nie wyjdzie?”
Jezus zachęca nas wskazując dziś na Siebie, aby przede wszystkim zadbać o swoje życie. Nie pozwolił, aby w tamtej sytuacji zraniła Go agresja tłumu. Nie szukał na siłę cierpienia. Wiedział, gdzie jest prawdziwy sens ofiarności i moc krzyża.
Powodem gniewu i buntu słuchaczy Jezusa było to, że usłyszeli w Jego wypowiedzi prawdę o sobie. Póki nie dotykał nieprzyjemnych spraw był wygodny. Nawet przyjemnie było Go słuchać w świątyni, na ulicach. A dziś? Okazuje się, że Bóg, którego czasami chcemy zamknąć w ramce obrazka „wciąż czegoś się czepia”, żąda zmiany myślenia, postępowania. Zaczynamy się denerwować i oburzać: Czy nie za dużo On wymaga? I pojawia się bunt, gniew, złość. Bo wciąż boję się prawdy o sobie. Na nowo się zawiodłem sobą, że nie potrafię…, rodzi się smutek, jaki płynie z czasu, który upływa, a nie przynosi owocu. Czy to ma sens? Tak, jeśli uwierzę i uznam, że jest ze mną Jezus. To wszystko jest dla mojego uzdrowienia wewnętrznego. Bogu nie chodzi o pudrowanie życia, o grę pozorów. To nie wystarczy na dłuższy dystans, ponieważ z czasem i tak się rozczaruję… Chodzi o poznanie prawdy, historii swojego życia i spojrzenie na siebie oczami Boga… z miłością, akceptacją, zrozumieniem, wybaczeniem. Wtedy nie będę bronił się złością, buntem, bo nic nie będę miał do ukrycia. To pozwoli też stosować twardą miłość wobec siebie i innych.
Modlitwa
Boże, który objawiłeś się w Jezusie Chrystusie, naucz mnie chodzić za Swoim Synem. Chcę czuć i każdego dnia stawać się Twoim dzieckiem. Pomóż mi uczyć się mądrej wolności i dodaj odwagi poznawania prawdy o sobie. Niech Twój Duch mnie umocni na tej drodze, abym poznawał coraz bardzie Twoją miłość do mnie. Amen.