«Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo». Powiedzieli do Niego Żydzi: «Czterdzieści sześć lat budowano tę świątynię, a Ty ją wzniesiesz w przeciągu trzech dni?». On zaś mówił o świątyni swego ciała. (J 2,13-22)
Ten Wielki Post jest dla mnie szczególnie trudny. Wystarczyło wejść w umartwienie, modlitwę i jałmużnę, a zobaczyłem, że nie mam całkowitej kontroli nad własnym życiem, że tak zwyczajnie nie radzę sobie z moimi wadami charakteru, ze „starym człowiekiem” we mnie. Nie mam w sobie zgody na bezsilność wobec tego faktu. To stwarza we mnie tendencję do obwiniania innych za moje uczucia, myśli, decyzje i postępowanie. Odkrywam problem w sobie, a wchodzę mimowolnie w rolę ofiary uzależniającej własny stan od tego, co na zewnątrz. „Bo to on coś zrobił, powiedział i jest winny, że się tak zachowałem, że taki jestem”.
Jest mi bardzo trudno zaakceptować fakt, że mam się z czego nawracać, że w moim życiu są obszary, wobec których jestem bezsilny. W dzisiejszym świecie jest mi łatwiej trwać w przekonaniu, że panuję nad własnym życiem i mam nad nim kontrolę, że jestem sprawny, profesjonalny, bezgrzeszny, święty. Niezgoda na bezsilność, na własne ograniczenia, na moją ludzką kondycję owocuje smutkiem, lękiem i złością a w konsekwencji czasem i przemocą. Wówczas moją specjalnością staje się „wyburzanie świątyni” w sobie i w innych. W świątyni bowiem mieszka Bóg, to tam czyta się Jego słowa, adoruje Jego dobroć i miłość. A ja – wszystko potrafiący i wiedzący bóg – nie potrzebuję pomocy, a tym bardziej Zbawiciela, Lekarza, Króla. Nie życzę sobie Jego obecności, bo to, czego mi potrzeba, daję sobie sam.
Przemoc, którą stosuję, w moim życiu duchowym często przybiera postać długotrwałego i powtarzającego się schematu działania, w którym można wyróżnić trzy fazy:
1. Faza narastania napięcia
„Początkowo (tak jak w życiu Jezusa), osoba doświadcza różnych formy przemocy (głównie psychicznej) o małym natężeniu, jednak z czasem wrogość sprawcy nasila się i coraz częściej dochodzi do ataków agresji. Ofiara stara się opanować sytuację, złagodzić irytację i wrogość sprawcy. Często wycofuje się z kontaktów ze sprawcą (Jezus oddala się od ludzi, którzy chcą Go ukamieniować) stara się go unikać z obawy przed kolejnymi wybuchami agresji. Wzrasta poziom napięcia w relacji ofiara – sprawca. Każdy ruch, gest, słowo ofiary sprawca odbiera jako pretekst do użycia przemocy (starali się Go pochwycić na słowie), czasami ofiara nie może już wytrzymać takiego napięcia emocjonalnego i sama prowokuje wybuch agresji.”
Po raz kolejny czytam słowa wypowiedziane przez Jezusa w świątyni jerozolimskiej, ale i przypominam sobie zdarzenia, które miały miejsce wcześniej. Jezus wypędził z „domu Ojca” bankierów i sprzedawców. Rozgniewał się a sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał. Myślę o tym, że Jezus czyni coś niezwykłego i sprzecznego z pojęciem łagodnego Baranka, prowadzonego na rzeź. Świadkowie powiedzieliby o Nim, że urządził niezłe widowisko. Po co?
Czyż On sam nie prowokuje różnych sytuacji, aby na jaw wyszły zamysły mego serca? Czyż nie pokazuje – poprzez wchodzenie w drogę moim „interesom” – niewiary i zwątpienia? Naraża mnie na bankructwo wobec niesprzedanych baranów i gołębi, nie wspominając już o zagubionych monetach po wywróceniu stołów.
Ta scena uświadamia mi, że moje królestwo niekoniecznie musi być Jego królestwem, a Jego świątynia moją świątynią. Uważając, że sam sobie poradzę z własnymi problemami, (czterdzieści sześć lat budowano tę świątynię), skazuję się na życie bez Boga. Stawiając siebie w centrum, równocześnie wydaję na Niego wyrok śmierci, wymierzam Mu karę wyrzucając Go poza obręb mojego miasta, mojej rzeczywistości i to ja krzyżuję Jego plany.
2. Faza gwałtownej przemocy
„W tej fazie wzmaga się przemoc psychiczna, aż w końcu dochodzi do nagłego i silnego wybuchu złości i agresji ze strony sprawcy. Przemoc ma charakter nagły, staje się zagrożeniem dla życia i zdrowia ofiary. Sprawca rozładowuje napięcie, które narastało w pierwszej fazie poprzez użycie przemocy fizycznej”.
Miarka się przebrała. „Sam jest sobie winien”, mógł przecież być ostrożniejszy, milszy itd. itp..
Jezu, ileż to razy wyrzuciłem Cię z ofiarowanego mi przez Ciebie życia, nie akceptując Twojego sposobu działania w mojej historii i nie godząc się na wprowadzenie Twojego królestwa? A mój grzech – czyż nie jest przemocą wobec Twojej Miłości, wybuchem agresji wobec Twojego sposobu patrzenia, mówienia, ukształtowania całego wszechświata?
To, co najczęściej blokuje moją zmianę, to nastawienie, że ma się ona dokonać na moich warunkach i według mojego pomysłu. Jak wiele razy słyszałem pobite kobiety, które jednak nie chciały nic z tym pobiciem robić, nigdzie tego zgłosić, nie chciały sobie pozwolić na pomoc. Pewnie z lęku przed ujawnieniem tyranii sprawcy, lęku przed odwetem, lęku przed pogorszeniem sytuacji. Pewnie z poczucia bezsilności i bezradności, ale przecież pomoc i rada jest. Trzeba sprawcę powstrzymać. Pochwycić na bezprawiu, aby zobaczył na swoich rękach ślady Bożej krwi i ludzkiej miłości, aby się przeraził i poddał leczeniu, zaprzestał walki i uległ procesowi wychodzenia z przemocy. Sposobowi radzenia sobie z niechcianymi, niekochanymi emocjami. Ten stan rzeczy sam z siebie się nie rozwiąże.
Bóg jednak pragnąc mojego prawdziwego dobra, dopuszcza konsekwencje podejmowanych przeze mnie decyzji i dokonywanych wyborów. Dopuszcza sytuacje, które odkrywają prawdę o moim wnętrzu pokazując całą niemoc i wypełniający mnie ból. Ten „szalony” krok Stwórcy, który oddaje się w moje ręce i pozwala przybić się do krzyża, pozwala mi zobaczyć własne rany i zrozumieć, jak do nich doszło. Krzywdzony bowiem krzywdzi a bity bije. Rana to obszar, w którym nasza potrzeba miłości nie została zaspokojona. Jej odkrywanie boli. Jak jednak Ten Boży lekarz może zająć się konkretną raną we mnie, jeśli pacjent nie chce mu jej pokazać czy też się do niej przyznać? Pan Jezus często dopuszcza zmagania, trud i upadek, aby odsłonić przynajmniej kawałek prawdy o mnie.
3. Faza „miesiąca miodowego”
„W trzeciej fazie sprawca uspokaja się. Wyraża skruchę, żal, przeprasza za swoje zachowanie i obiecuje, że już nigdy więcej nie będzie krzywdził. Stara się zrekompensować ofierze doznany ból i cierpienie – jest nadmiernie troskliwy i opiekuńczy. Osoba doznająca przemocy stara się wierzyć w zapewnienia sprawcy. Jednak problem przemocy nie znika. Z czasem następuje ponowny wzrost napięcia i cykl rozpoczyna się od nowa”.
Znam sytuację, gdzie sprawca wysyłał ofierze po akcie przemocy kwiaty i obrazek Matki Bożej z napisem „Przebacz mi Mamo”. Bez fachowej opieki, chęć zaprzestania przemocy staje się pobożnym życzeniem. To tak, jakby cukrzyk obiecywał, że już więcej nie spadnie mu cukier i nie uśnie, bez pójścia do lekarza i brania insuliny.
Już tyle razy przeżywałem Wielki Post i biłem się w piersi z powodu mojego szaleństwa. I ciągle powracam do schematu działania w przemocy wobec mojego Boga. Nie wystarczy zobaczyć i uznać istnienie szablonu mojego dysfunkcyjnego działania, ale potrzeba powierzyć się, czyli oddać procesowi naprawy. Tu potrzeba Mistrza/Mesjasza, za którym pójdzie się w rzeczy trudne, często na nowo odkrywane w sercu, aby On zadziałał poprzez oczyszczanie moich ran. Tu potrzeba świątyni w której zamieszka Bóg prawdziwy, czyli taki, przed którym klęknę i dam sobie „coś” powiedzieć, aby w posłuszeństwie nauczyć się żyć na nowo.
Dla Boga moje poczucie przegranej w rzeczywistości jest czymś zupełnie odwrotnym. To początek, siła do zrobienia „czegoś” z tym, co chore, niezamiatania bolesnej rzeczywistości pod dywan. On dźwiga mnie, podnosi, bierze w ramiona. Jestem Jego – zniszczoną, ale nie niechcianą świątynią. On ma moc wznieść mnie na nowo, jeśli pozwolę, żeby to Chrystus mnie zbudował. On pomaga mi się przemieniać. Jest przy mnie, ociera pot z mego czoła i zachęca, bym nie zważając na trud i cierpienie, podążał za Nim.
Akt żalu
Ach żałuję za me złości, jedynie dla Twej miłości. Bądź miłościw mnie grzesznemu, dla Ciebie odpuszczam bliźniemu.
Br. Adam Michalski