Jezus przemówił do tłumów i do swych uczniów tymi słowami:
„Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą.
Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsce na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi.
Wy zaś nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście. Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten, który jest w niebie. Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo tylko jeden jest wasz Mistrz, Chrystus. Największy z was niech będzie waszym sługą. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony”. (Mt 23,1-12)
Gdy rozważam tę ewangelię zaczynam się zastanawiać, dlaczego często słuchając osób głoszących Słowo Boże, rozmawiając z pobożnymi ludźmi czy uczestnicząc w różnych spotkaniach osób wierzących czuję, że coś mnie zaczyna uwierać i przygniatać. Jakbym dostał kolejną porcję ładunku i teraz był zobowiązany do jej dźwigania. Z jednej strony chcę słuchać Słowa, a z drugiej strony czuję, że już mam coraz mniej sił do dźwigania go. Myślę wówczas, że widocznie jestem zbyt małej wiary, że zbyt słabo staram się żyć Ewangelią, a skoro tak się czuję, to pewnie jeszcze czegoś nie zrobiłem. I gdy słyszę słowa Jezusa: Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą to rośnie we mnie fala sprzeciwu, bo czuję, że nie jestem w stanie już więcej dźwigać zobowiązań, które niczym nie przypominają owego jarzma które jest słodkie i brzemienia które jest lekkie (zob. Mt 11,30). Na szczęście Jezus dodaje bardzo ważne słowa, które są jak oddech świeżego powietrza, jak łyk zimnej wody w skwarze dnia: lecz uczynków ich nie naśladujcie. Te słowa Jezusa są dla mnie niczym odtrutka, hamująca dopływ kolejnej porcji toksyn zatruwających źródło bijące z serca.
Czym są dla mnie właśnie te słowa Jezusa? Są one dla mnie bardzo ważnym ostrzeżeniem, że są takie osoby, które mogą doskonale znać teologię, które umiejętnie mogą wyjaśniać sens Ewangelii i bardzo trafnie odnosić ją do teraźniejszości i do mojego życia, a jednak mam się ich pilnie strzec, ponieważ ich uczynki są skażone zarozumiałością i pychą. Nawet gdyby mówiły słowa najwznioślejsze, których szukam i pragnę, to jednak w ich życiu nie mogę się przeglądać, ponieważ to, co zobaczę będzie zniekształcone i fałszywe. Przy nich nie odkryję swojego piękna i siły, potencjału i tego, że jestem dobry, bo zawsze będę czuł się zły, gorszy.
Moje doświadczenie pokazuje mi, że nic tak nie pomaga mi w rozwoju jak słowo prawdy o mnie nasycone szczerością pełną życzliwości i uczciwości. Z drugiej strony nic tak mnie nie hamuje w rozwoju jak słowo prawdy wypływające z postawy człowieka schowanego za murem poprawności i nieskazitelności, fałszywej pobożności i nieszczerości. Gdy czuję wewnętrzną niezgodę, co do takiego traktowania, a taka osoba nie chce się odnieść do tego w szczerości, chowając się za byciem autorytetem, wówczas moja niezgoda przemienia się we mnie w poczucie winy, że to ja jestem zły, autorytet przecież nie, bo jest autorytetem. Gdy druga osoba nie jest wobec mnie uczciwym rozmówcą (z uczciwością zawsze związana jest życzliwość), przejrzystym źródłem wiedzy na mój temat, wówczas poznanie samego siebie staje się zafałszowane.
Kiedy nie mogę czegoś unieść, a słyszę, że gdybym naprawdę chciał to potrafiłbym to zrobić, wówczas pojawia się we mnie dołujące poczucie winy, że nie jestem taki, jakim być powinien. Nie pasuję do świata wszystkowiedzących nauczycieli, doskonałych mistrzów i nieskazitelnych ojców, którzy z całą pieczołowitością dbają, aby przypadkiem, nie dać dziecku złego przykładu.
Jezus ostrzega mnie przed tego rodzaju ludźmi, jak przed trudno wyczuwalną toksyną wprowadzaną do mojego ciała, umysłu i serca. Jezus ostrzega przed tymi, którzy nie są jak bracia, ale za wszelką cenę chcą być kimś większym, mającym władze nade mną, nad moją umiejętnością odróżnienia dobra od zła. Jest to wyrafinowany sposób manipulacji, która wykorzystuje moją otwartość na pragnienie dobra i miłości, pragnienie przynależności i posiadanie ojca.
Stąd Jezus mówi do mnie te zbawienne, ale i wymagające zaufania słowa: jeden jest wasz Nauczyciel, jeden jest Ojciec wasz, Ten w niebie, jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus. A wy wszyscy braćmi jesteście.
Dlatego ja potrzebuję braci, którzy podobnie jak ja pragną akceptacji w uznaniu własnych słabości i ograniczeń, a jednocześnie potrafią być ojcami w okazywaniu życzliwej troski i siły wsparcia.
Potrzebuję braci, którzy są braćmi w świadomości, że nie wszystko wiedzą i nie na wszystkie pytania znają odpowiedzi, a są mistrzami w dzieleniu się zdobytym doświadczeniem życia.
Potrzebuję braci, którzy uczą się wraz ze mną wciąż na nowo, jak lepiej zrozumieć siebie i otaczający mnie świat, a zarazem potrafią być dla mnie najlepszymi nauczycielami w tym, czego sami już doświadczyli.
Modlitwa
Dobry Jezu, pomagaj mi odkrywać piękno bycia bratem, który potrafi służyć drugiemu bratu i naucz mnie rozpoznawać i bronić się przed trucizną fałszywych autorytetów.
Br. Piotr Wardawy
Prosze Cie Panie abym nie ,,udawala swietosci” dajacej mi prawo do nawracania innych…
Dziekuje za to dzisiejsze slowo – bardzo mi pomoglo
Mnie też to dzisiejsze słowo wielce pomogło. Od dziś już wiem, że istnieje doskonała „odtrutka”, która działa! Dziękuję o. Piotrze.
Dziękuję, Ojcze Piotrze.
To słowo rzuca światło na pewną moją relację.
I dzięki za Waszą postawę bycia braćmi tych najmniejszych…