Wtedy podeszła do Niego matka synów Zebedeusza ze swoimi synami i oddając Mu pokłon, o coś Go prosiła. On ją zapytał: „Czego pragniesz?” Rzekła Mu: „Powiedz, żeby ci dwaj moi synowie zasiedli w Twoim królestwie jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie”. Odpowiadając Jezus rzekł: „Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić?” Mt 20, 20-22
Tak mało pamiętamy przed Bogiem o swoim życiu. Wolimy raczej prosić dla innych… o zdrowie, trzeźwość, nawrócenie. Jak by od życia innych zależało nasze własne. Już od wczesnych lat, gdy nie chciałem jeść słyszałem słowa: to za mamę, to za tatę, to za brata, kotka, pieska…, a wystarczyło podpowiedzieć, że to tak po prostu dla mnie, dla mojego dobra.
Żyć życiem innych, załatwiać ich sprawy, wspierać na różnych frontach życia w pewnym sensie może być nawet wygodne. Bo ja sam nie muszę nic robić ze swoimi problemami – przecież inni mają gorzej, to muszę coś dla nich robić, na mnie przyjdzie czas później, w sumie nie jest tak źle, jeszcze. Żyjemy dobrem dla innych, sami pozbawiając się dobra dla siebie. Co jest dobre dla każdego z nas wie tak naprawdę Bóg, dlaczego zatem jak matka synów Zebedeusza tak często przychodzę do Niego z gotowym scenariuszem nie mojego życia: zmień, nawróć, uzdrów… wszystkich, tylko nie mnie.
Święta bezczelność sprawia, że to ja najpierw osobiście staję przed Jezusem. Ale od razu myślę: „czy to nie egoizm mówić o sobie?”, zasłaniając się tak naprawdę fałszywą pokorą.
Zastanówmy się, dlaczego zatem Jezus nie zapytał matki: Czego pragniesz dla swoich synów? Przecież musiał znać jej intencje, wiedział z czym przychodzi, zanim Mu to oznajmiła. Jezus natomiast, kiedy spotyka się z człowiekiem, jest w tej chwili zainteresowany właśnie nim samym, poświęca mu całą Swoją uwagę, pyta: Czego pragniesz? O czym marzysz? Co chcesz, abym ci uczynił? Takie pytania dotykają głębi życia. Karzą się zatrzymać w działaniu i pomyśleć, podjąć refleksję, aby konkretnie odpowiedzieć, co się dzieje w głębi mojego serca. Zdjąć wszystkie „codzienne maski”, stanąć w prawdzie o sobie i nie bać się o tym mówić – to wymaga odwagi. Z czasem zobaczę, że On mi jej doda, abym wykorzystał odwagę do zmiany siebie, nawet za cenę smaku goryczy życia.
Paradoksalnie, jeżeli będę prosił o pokój, szczęście dla siebie, tego też będą doświadczali inni. Przecież Bóg wie, że nieustannie tworzymy relacje i zależy nam na tych, których kochamy. On też chce dla nich dobra. Wciąż żyjąc życiem innych w „pobożny” sposób unikam robienia czegokolwiek ze sobą. Trwam w „usprawiedliwionym” stanie nie przyglądania się sobie samemu. Tak jest łatwiej: na problemy innych – mam wiele recept, a na moje – przecież jeszcze będzie czas, w końcu inni są ważniejsi. I okazuje się, że idę przez życie nie w swoich butach, tylko mamy, taty, współmałżonka, dzieci… Daleko nie zajdę, a przy okazji będę się wywracał, potykał o niezałatwione sprawy innych. A przecież wystarczy, że wejdę na swoją drogę, bo sam potrzebuję umocnienia, pomocy, wymagającej i twardej miłości. Podejmując tę decyzję, choć nieraz będę odczuwał lęk i różne trudności, wejdę mimo wszystko w ważne doświadczenie, którego, być może teraz nie rozumiem.
Wszystko dokonuje się w łączności z samym sobą, drugim człowiekiem, Bogiem – to relacje dające uzdrowienie. Mamy szukać dobrych relacji, uczyć się je budować. Zły duch chce skazać nas na samotność, bo wie, że to czego w sobie nie kochamy i nie akceptujemy, w samotności weźmie nad nami górę: „Nie szukaj pomocy; tak musi być; nie interesuj się sobą – inni są ważniejsi…”
Jakie są moje pragnienia, jakie są moje marzenia? Pozwolić sobie na nie i dać szansę na ich realizację. Zobaczę, że Bóg niczego mi nie zabiera, a tak naprawdę daje bardzo dużo. Jesteś kimś wyjątkowym, pozwól więc sobie na to, aby życie smakowało pełnią życia, a nie czymś „życiopodobnym”.
To wymaga czasu, zatrzymania się nad sobą, wyciszenia. Czy sobie na to pozwalam w codzienności? „Przecież muszę zobaczyć co słychać u znajomych, w wirtualnej społeczności”. A co u mnie słychać, jak ja się czuję? Czy słyszę te słowa od kogoś? Czy sam siebie o to pytam? Pozwolić sobie na złe samopoczucie – sztuka miłości siebie samego, czyli stanięcia w prawdzie, gdzie nie muszę uciekać przed tym, co mam w sobie. To prowadzi do oczyszczenia, poznania siebie na nowo, akceptacji siebie. Takim przecież kocha mnie Bóg: nie zawsze tylko z uśmiechem, radością.
To pozwala nie bać się zmian i podejmować konkretne decyzje i je realizować – przecież nie jestem sam: jest Bóg, drugi człowiek i przecież ktoś, kto jest we mnie – moje życie. Trzeba odkryć prawdę o nim, by nie tylko ją poznać, ale na nowo przepracować i zaakceptować. Nie łudźmy się, w tym czasie będzie moment i miejsce, abym wypił kielich goryczy, jaki poda mi Jezus. Lecz okaże się on moim uzdrowieniem. W tej drodze nigdy nie będę sam, bo przecież ON jest ze mną. Zawsze.
Modlitwa
Ojcze, naucz mnie żyć moim własnym życiem. Pomóż mi rozpoznać oryginalność mojej niepowtarzalnej osoby. Daj mi poczuć wyjątkowość mnie samego, że Ty mnie pokochałeś tak, jak nikogo innego.
Codziennie czytam TE refleksje,codziennie dzieją się w moim życiu „cuda”…Poznałem „magię” Wspólnoty AA i O.A.T. w Zakroczymiu…teraz poznaję siłę Boga,który na mnie czekał cierpliwie i miłosiernie…