Był pewien gospodarz, który założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał w niej tłocznię, zbudował wieżę, w końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał. Gdy nadszedł czas zbiorów, posłał swoje sługi do rolników, by odebrali plon jemu należny. Ale rolnicy chwycili jego sługi i jednego obili, drugiego zabili, trzeciego zaś ukamienowali. Mt 21,30-35
Tracimy z każdym dniem: nasze życie, coraz bliżej nam do śmierci, tracimy najbliższych, dobytek, dobre imię, przeróżne dobra i rzeczy, których jesteśmy właścicielami. Takie jest życie i z pokolenia na pokolenie los człowieka jest taki sam, ale… ale straty są bolesne i chce on ich uniknąć, niekiedy za wszelką cenę.
Możemy sobie wyobrazić, że opisani w dzisiejszej Ewangelii słudzy, też bali się czegoś utracić: swobody, może nielegalnych zysków, których stali się udziałowcami podczas nieobecności Pana, może byli zazdrośni o względy Pana, czyli bali się bólu spowodowanego brakiem lub utratą miłości. Lęk, strach przed stratą doprowadził ich do zabójstwa.
Dzisiejszym czasom, mam wrażenie, że nie jest obcy ów lęk czy strach. Przejawem tego jest np. „wyścig szczurów” w miejscach pracy, napędzany lękiem przed zwolnieniem i brakiem środków do życia. Z powodu lęku rozpadają się małżeństwa, bo nie wytrzymują konieczności ograniczeń, które są nieuniknione w życiu rodzinnym. Niedojrzałość i egoizm małżonków tego nie wytrzymuje, gdyż trudno pogodzić się z rezygnacją z własnych pragnień dla dobra rodziny.
Lęków przed stratą mamy wiele i często prawie bezrefleksyjnie im się poddajemy, paradoksalnie potęgując lęk, a nie minimalizując go. Dlatego walcząc z innymi w pracy wywołujemy ich coraz bardziej agresywne reakcje, a gdy odchodzimy od rodziny wchodzimy w potężne lęki samotności, braku poczucia bezpieczeństwa. Lęk, strach mają to do siebie, że im bardziej im się poddajemy, tym „one” coraz bardziej roztaczają swój cień nad naszym życiem. Mogą i często doprowadzają do zabójstwa lub samobójstwa.
Dzisiejszy fragment Ewangelii niesie ze sobą jeszcze jedną trudną prawdę. Odrzucając możemy doprowadzić do tego, że sami zostaniemy odrzuceni. Jeśli kierujemy się lękiem, możemy paść jego łupem. Nie mamy innego wyjścia, aby wygrać walkę i nie zostać odrzuconym, ale możemy zdecydować się na działanie przeciwne.
Jeśli boję się upomnieć o kolegę w pracy, który jest mobingowany i nie umie się obronić, idę do dyrektora i staję w obronie kolegi lub odwołuje się do innego zaplecza, jeśli tak nakazuje sprawiedliwość. Jeśli z lenistwa, czyli z lęku przed odpowiedzialnością, pomimo chęci opuszczenia rodziny, pozostaję w niej, nie doświadczę opuszczenia i odrzucenia. Jeśli boję się przyjąć kolejne dziecko, przyjmuję je, doświadczę szczególnej bliskości i umocnienia.
To trudna szkoła, ale jedyna, która pozwala mi żyć poza niewolą lęku. To Bóg ma rozporządzać moim życiem, a nie lęk. Bóg doprowadzi mnie do czynów dobrych, szlachetnych, lęk przed stratą może doprowadzić nawet do zabójstwa.
Jak zatem radzić sobie ze stratą? Najpierw rozpoznać ją, nazwać, potem wypłakać, a może się zezłościć, aby na koniec zaakceptować ją i zanurzyć się w obejmującej wszystko, nawet to, co straciliśmy, miłości Boga.
Strat nie trzeba się bać, one często otwierają na nowe perspektywy, obszary przez nas jeszcze nieodkryte. Niekiedy właśnie straty dynamizują nasze życie, „zmuszają” do podejmowania nowych wyzwań, poznawania siebie. Z perspektywy wiary istnieje tylko jedna strata, która nie jest do odżałowania, to strata wiary w Boga, strata Jego miłości i nadziei, że wieczność spędzę z Nim.
Modlitwa
Ojcze, bądź ze mną, gdy doświadczam straty. Umacniaj mnie, gdy wracam myślami do dawno utraconego dobra i dni życia. Wzbudź we mnie prawdziwy żal i szczere łzy, abym mógł doświadczyć autentycznej i głębokiej radości, bo z Tobą wszystko nabiera nowego sensu.